Lerum May Grethe - Córy Życia - 33 Na Krańcu Tęczy, May Grethe Lerum - Córy Życia KOMPLET

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAY GRETHE LERUM
NA KRAŃCU TĘCZY
ROZDZIAŁ I
Lyster, wrzesień 1769
Chociaż jesień była taka sama, Reina nie miała żadnych wspomnień o wydarzeniach
dokładnie sprzed roku. Wiedziała, że dzisiaj przypada jesienne Święto Krzyża
i że deszcz
jest tak samo ponury jak tamtego dnia...
Nie.
To nie były wspomnienia, to jedynie powracające w przebłysku świadomości same
czyste fakty. Arill okazał się obcy. Był gotów zabić swoje własne dziecko. Objawił się jako
większy łajdak od człowieka, który w przypływie zazdrości zakłuwa nożem rywala. Gorszy
od kogoś, kto zaciska ręce na szyi drugiego i wydusza z niego życie!
Dawało się go przyrównać jedynie do tych nielicznych, najokrutniejszych
zbrodniarzy, którzy odbierali życie własnym dzieciom. Zdarzały się takie przypadki.
Wciąż nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, by kiedyś kochała mężczyznę, kryjącego
w sobie tak potworny brak człowieczeństwa.
Ale to już nie było ważne.
Nic już nie było ważne. Dni przychodziły i odchodziły, jeden po drugim, jak zawsze.
Wokół niej ludzie wprost tryskali szczęściem. Matka od powrotu ojca do domu odmłodniała o
dziesięć lat. Siostra, Ingalill, potrafiła poradzić sobie z wyrzutami sumienia i ułożyć życie w
bardzo wygodny sposób, przynajmniej na to wyglądało. Dostała zagrodę, którą jej
przyobiecano, chociaż ze ślubu z Arillem nic nie wyszło. Co prawda nie została gospodynią
na Storlendet, lecz gdy wiosną poślubiła Ingmara Kleivestolen z Feios, otrzymała w podarku
Karlsgârd. Ingmar był wędrownym handlarzem i przybył tutaj z Gudbrandsdalen. Dzięki
jukom pełnym pięknych materii i nowiuteńkich srebrnych brosz prędko wzbudził
zainteresowanie Ingalill.
Reina skarciła się w myśli - przecież aż tak proste to wcale nie było. Ingmar to dobry
człowiek, stale uśmiechnięty i pogodny, zawsze umiał rzucić jakąś dowcipną uwagę o tym, co
się działo. Posiadał też rzadką zdolność nieprzejmowania się niczym, żartobliwego
puszczania oka i łagodzenia uśmiechem złości albo gniewu Ingalill.
Owszem, być może to właściwy dla niej człowiek. Większości ludzi życie jakoś się w
końcu układało.
Tylko jej nigdy.
Nie chciała stać się zgorzkniałą, wiecznie zasmuconą osobą. Starała się nad sobą
1
*
14 września - (przyp. tłum.).
 panować, zwłaszcza od czasu, gdy coraz częściej słyszała uwagi, że teraz jeszcze bardziej niż
dotychczas robi się podobna do matki. A któż chciałby być podobny do swojej matki?
Bez względu na jej kwitnącą urodę, bez względu na mądrość i szacunek, jakim się
cieszyła...
Reina nie chciała.
Bacznie więc się wystrzegała, nigdy nie pokazywała kamiennej twarzy ludziom,
których nie znała. Wargi same rozciągały jej się w uśmiechu, a głos brzmiał czysto,
przyjaźnie. Ba, niekiedy czuła nawet lekkie wibracje w ciele, a to oznaczało, że się śmieje. W
lustrze dostrzegała także, że oczy ma pełne życia, tak samo głębokie, ciemnoniebieskie, tak
samo otoczone gęstymi rzęsami.
Ale osoba, którą widziała w zwierciadle, to nie była ona.
Miała świadomość, że w jej pogodnym, tętniącym życiem ciele gdzieś w głębi tkwi
ciemna, zimna, stroniąca od ludzi dusza.
Ubrana była w koronki, spływały na wąskie ramiona, odciągając całą uwagę od bladej
skóry, od równie bladych warg. Lecz jej oczy błyszczały szczęściem: niosła tacę.
Arill uniósł się, wbijając mocno łokcie w miękki materac.
- Niech Bóg błogosławi taki piękny poranek, mój mężu! Usmażyłam kotleciki z jajek,
te, które tak lubisz. Spójrz, jest też do nich słoninka i świeże, przecedzone mleko...
Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Tak ślicznie teraz wyglądała, cała w
koronkach, które dostała w prezencie ślubnym przed rokiem. Uderzyło go to, zastanowił się.
Przed rokiem?
Tak, niedługo będzie już rok. Dzisiaj jesienne Święto Krzyża, a rok temu w ten dzień
pastor ogłosił ich zapowiedzi. A więc dlatego tak się dziś dla niego wystroiła...
- Moje kochane kaczątko! Nie powinnaś sprawiać sobie tyle kłopotu. Wiesz przecież,
że rano zwykle nie bywam głodny...
Postawiła tacę obok niego na szerokim łóżku i sama wsunęła się pod okrycie. W
drobnym ciele nie było ani śladu ciepła. Uścisnął ją.
- Jesteś dla mnie za dobra, moja mała kaczuszko... Uśmiechnęła się szczęśliwa, gdy
lekko pocałował ją w czoło.
- Dla ciebie nikt nie może być za dobry. Zasługujesz na o wiele, wiele więcej... Nigdy
nie zdołam ci się odwdzięczyć, Arillu.
Zdusił westchnienie.
Wyraz jej piwnych błyszczących oczu niekiedy działał mu na nerwy. Była tak
nieznośnie łagodna i wdzięczna za każdy najmniejszy drobiazg! Patrzyła na niego z takim
uwielbieniem, jakby to sam Zbawiciel we własnej osobie leżał obok niej i pozwalał sobie
dogadzać jajecznymi kotletami ze słoniną...
- A może wolałbyś raczej piwo? Pokręcił głową.
- Nie, nie, to i tak wspaniałe śniadanie. Chyba jednak mimo wszystko jestem głodny!
Nikt inny nie potrafi tak przyrządzić kotlecików jak ty, moje kaczątko!
Uśmiechnęła się zadowolona.
- Jedz teraz, a ja zaraz przyniosę ciepłej wody do miednicy...
Już podrywała się z łóżka. Arill wyciągnął do niej rękę, przytulił ją do siebie.
Popatrzył w okrągłe oczy i rzekł z uśmiechem:
- Oby ten dzień był szczęśliwy, żono... Mieliśmy dobry rok, odkąd pastor ogłosił nasze
zapowiedzi.
Z powagą skinęła głową.
- Lepszego nigdy nie przeżyłam.
- Jesteś pewna? Zadowolona?
- Żaden inny człowiek nie ma więcej powodów do radości niż ja - wyznała.
Puścił ją, uśmiechnęła się miękko.
- Pomyśleć tylko, że pamiętałeś... Spróbował kotleta.
- Oczywiście, że pamiętam - odparł, lecz nie potrafił popatrzeć jej prosto w oczy.
Zamiast tego jął nakładać sobie smażone kawałeczki słoniny i skoncentrował się na jedzeniu.
Tamten dzień nie był wart wspomnień, a mimo to napłynęły do niego, stał się wobec nich
bezbronny, bo ona wyszła z pokoju.
To było takie proste. Thora, jego wierna służąca, niezauważenie przejęła gospodarskie
obowiązki Ingalill, z których tej albo się nie chciało, albo też nie potrafiła się wywiązać.
Thora wszystkim tak dobrze się zajęła, chociaż w pojedynkę nie miała możliwości utrzymania
domu w takim porządku, jakby tego pragnęła. Potem się zaręczyła. Pewnego dnia zaś parobcy
znaleźli ją całą we łzach: narzeczony ją porzucił. Cała ta historia była naprawdę przykra,
mężczyzna bowiem, który ją zostawił, nie zadowolił się dyshonorem, jakim i tak już było
złamanie danego słowa: rozpuścił jeszcze po wsi plotki, że Thora nie nadaje się na żonę i w
następstwie tego nigdy też nie będzie mogła zostać matką.
Arill nie przejmował się niemądrym gadaniem. Thora, która wydawała się silna i
sprężysta, gdy trzepała z kurzu ciężkie baranice, okazywała się jednak spłoszonym drżącym
pisklęciem, gdy tylko ktoś próbował się do niej zbliżyć.
Cóż za dureń z tego człowieka! Był o całe cztery lata starszy od Arilla, lecz
postępował jak szczeniak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jausten.xlx.pl