[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAY GRETHE LERUM
TANIEC ANIOŁÓW
ROZDZIAŁ I
Lyster, wieczór wigilijny 1720
Ogień bawił się rumieńcami na policzkach Marji. Zebrała dziś włosy w koronę i
ozdobiła je delikatnie małymi srebrnymi szpilkami.
Na jej wyrazistej twarzy rysował się spokój większy, niż mąż, Karl, i córka Amelia
pamiętali.
Izbę odświętnie ustrojono. W zimy surowe jak ta wysokie okna zwykle zasłaniano od
zewnątrz, lecz tego wieczoru Marja nakazała usunąć wielkie okiennice, chciała widzieć ogień
odbijający się w ciemności szyb, patrzeć, jak chłodny blask srebrnego księżyca wciska się
między ciepłe płomienie łojowych świec.
Paradna izba Wdowiej Zagrody prezentowała się imponująco, wprawdzie nie mogła
się równać z najokazalszymi dworami nad wielkim fiordem, ale tutaj, nad zieloną wodą, nie
było drugiego takiego domu jak Marji i Karla Oppdalów.
Amelia dyskretnie oblizała usta po zjedzeniu ostatniego ciastka z owocami. Nikt lepiej
niż Lina nie umiał upiec miękkich, pszennych ciasteczek nadziewanych wiśniami. Nie co
dzień pojawiały się na stole, a bita śmietana dodawała im jeszcze wykwintniejszego smaku.
Rodzina zakończyła wigilijną wieczerzę, nigdy dotąd tak wspaniale nie ucztowali.
Szesnastoletnia Amelia położyła na kolanach lutnię, podarunek od wspólnika ojca, z którym
prowadził interesy. Matka powiedziała z uśmiechem:
- Uważam, że wyglądasz teraz jak prawdziwa szlachcianka, moja kochana. Ta nowa
suknia jest naprawdę prześliczna.
Amelia uśmiechnęła się szeroko. Chłopiec siedzący u jej stóp niezdarnymi palcami
gładził instrument, w pewnej chwili trącił strunę i usłyszawszy dźwięk, prędko przyciągnął
rękę do siebie. Zaskoczony szeroko otworzył ciemne, skośne oczy.
- No, no, Benjaminie, uważaj! To lutnia, rozumiesz? Gra się na niej muzykę. Jest
bardzo, bardzo stara, spójrz, są też na niej rysunki. Co to jest?
- Ryba - rozpromienił się chłopiec.
Głos miał jasny i wypowiedział słowo niewyraźnie jak małe dziecko, ale zaczął już
dorastać, przynajmniej na tyle, na ile mógł dorosnąć, pomyślała Amelia ze smutkiem.
Wciąż pamiętała dzień, w którym urodził się Benjamin. Czas, jaki nadszedł później,
był koszmarem dla nich wszystkich. Gjertrud, przybrana matka Marji, zmarła w połogu, a
wdowiec po niej, Anton, oszalał i próbował zabić chłopczyka. Malec bowiem nie był jak inne
dzieci, większość ludzi odwracała się od jemu podobnych, nie chcąc widzieć nieszczęścia,
jakie ich dotknęło niczym przekleństwo. Benjaminowi jednak dana była szansa i dobrze ją
wykorzystał. Wyrósł na wesołego, promiennego dzieciaka, który ponad wszystko kochał
swoją Melię.
No cóż, może z wyjątkiem śmietanowego kremu.
Benjamin w jednej chwili zapomniał o lutni.
- Jeszcze - zażądał, uśmiechając się do swojej „siostry".
Karl sam nałożył mu dodatkową łyżkę. Marja zadowolona odchyliła się w tył, Amelia
zaczęła brzdąkać na strunach trzymanego na kolanach instrumentu. Z lutni wydobywały się
drżące, delikatne dźwięki, poruszały w jej duszy coś, czego nie powinno tam być w takiej
chwili przytulnego domowego ciepła.
Jedno z krzeseł przy stole stało puste.
Mój bracie bliźniaku, gdzie teraz jesteś?
Amelii do oczu napłynęły łzy, ukradkiem zerknęła na matkę, Marja uśmiechała się
leciutko, lecz jej spojrzenie zdradzało, że i ona myśli o tym samym.
Od wyjazdu Karla Martina upłynęło już siedem lat. Był wówczas zaledwie
dziewięcioletnim chłopcem, lecz dramatyczne lato tysiąc siedemset trzynastego roku zmusiło
go, by wziął na siebie odpowiedzialność jak dorosły mężczyzna. Za bunt w Sogndal przyszło
zapłacić krwią. Przywódca buntowników, Niels Kvithovud, i jego służąca, Anna Margreta,
wciąż siedzieli w więzieniu, czekając na kata. Karl Martin odegrał w powstaniu swoją
straszną rolę, jedynie dzięki sporej porcji szczęścia i łaski bożej udało mu się z tego wywinąć,
pomyślała Amelia.
Nadjana zabrała chłopca ze sobą.
Amelia tęskniła za białowłosą baronówną z Danii. Nadjana miała w sobie jakiś blask,
zdolność przywoływania na ludzkie twarze uśmiechu, sprawiania im radości wesołą, miłą
rozmową. Potrafiła również być poważna, nawet surowa, zwłaszcza w szkolnej klasie wśród
zgromadzonych wokół niej młodych ludzi.
Ale nadszedł kres szkoły i pogawędek, Nadjana zniknęła. Od tamtej chwili, zdaniem
Amelii, cała wioska jakby trochę poszarzała. Karl Martin, wyjeżdżając, zabrał z sobą cząstkę
serca siostry, Nadjana zaś pozostawiła po sobie pustkę. Amelia nie raz zadawała sobie
pytanie, czy mogli byli uczynić cokolwiek więcej, by nakłonić piękną wdowę po pastorze do
pozostania. Dlaczego musiała wyjeżdżać?
Po to, żeby się odnaleźć, wyjaśniała Marja bezbarwnym głosem. Ona zapewne
najbardziej tęskniła za Nadjaną. Nawet po tamtym strasznym pożarze, w którym Nadjana
doznała tak ciężkich obrażeń, mama nieraz chodziła do przyjaciółki ze swymi problemami i
wracała lżejszym krokiem, z podniesioną głową.
To musi być wspaniałe mieć taką przyjaciółkę, mówiła do siebie w duchu Amelia, ale
dziewczęta, które znam, myślą jedynie o znalezieniu męża, niemądrze chichoczą i otrząsają
się z obrzydzeniem, gdy Benjamin choć trochę się ślini.
To on jest moim najlepszym przyjacielem.
Zawsze będzie przy mnie, wesoły, beztroski, a przy tym bezgranicznie wprost
wyrozumiały.
Czasami zakradała się do pokoju, w którym sypiał. Lubiła przyglądać się jego
rozluźnionej twarzy, topornemu ciału, uśmiechowi, który zawsze czaił się w kąciku ust.
Amelia nie potrafiła pojąć, jak ktokolwiek może uważać Benjamina za brzydkiego, lekko
skośne oczy tylko dodawały mu wdzięku, a okrągłe, trochę niezgrabne, lecz ruchliwe ciało
przywodziło na myśl szczeniaka. Amelia kochała go bardziej niż brata, z którym dzieliła łono
matki, bo Benjamin nigdy nie miał przed nią tajemnic, nigdy nie stawał się daleki ani
podejrzliwy, Benjamin był otwarty, wesoły, nie skąpił twardych, niezgrabnych pieszczot.
- Przejdźmy do drugiego pokoju - zaproponowała Marja. - Myślę, że Lina napaliła
wyjątkowo solidnie w kominku, może zagramy w karty?
Karl wstał od stołu, pocałował żonę w policzek, dziękując jej za wspólny posiłek.
- Tak, doskonale, poproszę też o kieliszek koniaku dla nas i wtedy w pełni już
będziemy mogli odgrywać bogatych gospodarzy.
M a r ja zachichotała.
Sporo lat upłynęło od chwili, gdy nagle stali się bogaci, lecz Karl każdego ranka wciąż
zdawał się budzić zaskoczony w białych prześcieradłach. W głębi duszy pozostał pełnym
pokory synem chałupnika, ale już po wspaniałej kurtce i nowych jedwabnych spodniach znać
było, jak świetnie się powodzi mieszkańcom Wdowiej Zagrody. Marja i Karl odziedziczyli
gospodarstwo jako przybrani rodzice Benjamina, świętej pamięci Anton oddał zagrodę w ich
ręce, a otrzymawszy spadek po Justitianie Revelinie, para chałupników w jednej chwili stała
się najbogatsza we wsi.
Amelia wciąż pamiętała maleńką, prostą chatę w Oppdal; nie miała stamtąd jasnych
wspomnień. W oczach rodziców czaiło się wtedy coś niebezpiecznego, mijali się jak dwa
rozdrażnione koguty, rozmawiali podniesionymi głosami, za mocno trzaskali drzwiami.
Nigdy nie wiadomo było, czy mama będzie w domu, kiedy dzieci się obudzą. W niejedną noc
Amelia tuliła się do skulonego ciałka Karla Martina, szukając u niego pociechy, lecz on był
tak samo wystraszony jak ona i nie potrafił zrobić nic innego, jak tylko dzielić z nią lęk.
Zajmowali się sobą na tyle, na ile umieli, lecz Amelia, wspominając tamte czasy,
wciąż czuła w sercu napiętą strunę, łzę, której nie da się wypłakać. Z całych sił starała się
odegnać ciemną chmurę wiszącą nad domem, ale bez powodzenia.
Teraz złożyła ręce.
Dobry Boże, zaopiekuj się Karlem Martinem, mamą i tatą. Chroń też Benjamina i
pomóż mi zapewnić mu szczęście, przyrzekam, że nie zrobię nigdy nic złego i nie będę miała
brzydkich myśli.
Marja zauważyła złożone ręce i posmutniałą twarz córki, trąciła ją w bok, uśmiechając
się szeroko, wygładziła piękną sukienkę i żartobliwie przypomniała, że w noc na trzeci dzień
świąt będzie dużo zajęcia.
Na trzeci dzień Bożego Narodzenia wszyscy młodzi kawalerowie i panny z wioski
spotykali się na kuligu na fiordzie. Tej zimy po raz pierwszy od czterech lat lód był gruby,
pokryty śniegiem.
- Wydaje mi się, że w tym roku najważniejsze wyścigi odbędą się przed samym
kuligiem, wszyscy będą smagać batem konie w drodze do Wdowiej Zagrody! Zastanawiałaś
się już, z kim pojedziesz? Może z tym bystrym Olą Knutevikiem? A co powiesz na bratanka
lensmana, przystojnego Fritjofa?
Amelia zirytowała się, uciszała matkę, nie chciała słuchać takiego gadania.
Wszyscy, cala ta gromada, to niemądre hałaśliwe chwalipięty, żadnemu za nic nie
zdradziłaby bodaj jednej swej myśli.
Bez znaczenia więc, z kim pojedzie.
- Musisz się pilnować, Amelio - rzekł ojciec z zaskakującą powagą. - Jesteś nie tylko
najpiękniejszą dziewczyną w całym rejonie Indre Sogn, ale też prawdopodobnie najbogatszą.
Marja roześmiała się.
- Troszkę przesadzasz, mój drogi, jest przecież córka radcy kancelarii i księdza
dziekana, ale one to szare wróbelki w porównaniu z naszą jaskółeczką.
- Ach, nie mówcie już nic - poprosiła Amelia niezadowolona. Pospiesznym ruchem
zmiotła karty ze stołu. - Nie powinniśmy się tym zabawiać, w dodatku w wieczór wigilijny,
to... to grzeszne.
Wyzywająco popatrzyła na rodziców. Rzadko się zdarzało, że przywoływała
kogokolwiek do porządku.
Marja i Karl spojrzeli po sobie, matka wyglądała na zatroskaną, lecz ojciec wciąż się
uśmiechał.
- Masz rację, moja droga, jak zawsze - powiedział łagodnie. - Pośpiewajmy raczej.
- Śpiewajmy! - ucieszył się Benjamin i zaintonował pieśń, która strażnika wiary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]