[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAY GRETHE LERUM
OWOC ZIMY
ROZDZIAŁ I
Lyster, listopad 1708
Oddech czteroletniej dziewczynki był urywany i ledwo dosłyszalny. Siedzący
obok niej młody mężczyzna miał twarz pooraną głębokimi bruzdami, a pod oczyma sine
worki.
Czuwał już trzecią noc.
Na podłodze u stóp mężczyzny spało drugie dziecko. Był to chłopczyk, trochę
mniejszy niż chora dziewczynka w łóżku.
- Dobry Panie Boże, nie pozwól, żeby ona umarła! Nie daj jej odejść z mego
życia...
Powtarzał te swoje modły bliski rozpaczy i czuł, że wraz z nimi kieruje ku niebu
jeszcze jedną myśl.
Nie zabieraj mi ich.
Ani małej Amelii, ani jej matki!
Marja, jego ukochana, cieszy się przecież dobrym zdrowiem. W każdym razie jej
ciału nic nie dolega. Jest młode, silne i pełne życia, żadna kobieta nie może się z nią
równać, zawsze ją za to podziwiał. Marja nigdy się też nie wzbrania przed ciężką pracą.
Co innego dręczy jego ukochaną żonę. To coś nieuchwytnego, niedobrego, czego
nie potrafił zrozumieć. Czasami wydawało mu się, że dojrzewa w niej od dawna jakiś
bolesny wrzód. Rozrastało się to w niej przez wszystkie lata po ślubie. Zajmowało coraz
więcej miejsca w jej sercu, usuwało wszystko inne, do czego kobiety zwykle przywiązują
wagę.
Dzisiejszego wieczoru też nie ma jej w domu.
Karl nie umiał Marji tego wybaczyć.
Jaka matka odejdzie od swego dziecka w taką noc, kiedy maleństwo złożone
chorobą walczy o życie i być może nie doczeka rana?
- Polegam na tobie, mój kochany - powiedziała Maryjka. - Kto troskliwiej niż ty
potrafiłby się nią zaopiekować, kto zrobi to lepiej niż własny ojciec? Wiesz przecież, że
ona kocha cię bardziej niż mnie...
Potem pogłaskała go po policzku i z lekkim uśmiechem zamknęła za sobą drzwi.
U dzwonnika miało się odbyć spotkanie w sprawie szkoły. Wybierało się tam wiele
najznakomitszych osób ze wsi. Żona lensmana i małżonka wikarego, córki pisarza i
bratanica wójta... i, jakżeby inaczej, Marja Oppdal.
Znał żonę zbyt dobrze, by sądzić, że idzie tam zbierać resztki z pańskiego stołu.
To nie Marja, poza tym powodziło im się ostatnio bardzo dobrze. W każdym razie od
czasu, gdy Gjertrud osiągnęła taką wysoką pozycję. Matka Marji wyszła mianowicie w
ubiegłym roku za mąż za pułkownika z Enkesetet. Marja radowała się w imieniu matki
do tego stopnia, że niekiedy pułkownik częściej posyłał spojrzenia jej niż swej świeżo
poślubionej żonie. Przed laty ożenił się z bogatą wdową po właścicielu ziemskim
Haraldzie Hanssonie, który był też wojskowym wysokiej rangi. Tworzyli znakomitą parę.
Ona posiadała pieniądze i ziemię, on natomiast budzący szacunek tytuł. Teraz, po śmierci
pierwszej małżonki, gdy pułkownik uznał, że życie jest zbyt samotne, gdy się go z nikim
nie dzieli, wszystkie dobra przypadły w części również matce Maryjki. Maryjka dostała
ponadto spadek po Kari i Olem - Miedziaku. Także nie do pogardzenia, zwłaszcza że w
domu tego ostatniego znaleziono nie tylko miedziaki... Świat dowiedział się w końcu, co
Ole posiadał.
Karl westchnął. Dziecko spało, ale nie tym zdrowym, spokojnym snem, który daje
siły. Mała rzucała się na łóżku, jej twarzyczka była rozpalona i wilgotna. Gorączka
trawiła drobne ciałko. Dziecko miało wielkie czerwone plamy na skórze.
- Czerwona gorączka - orzekła Marja i sądziła widocznie, że nazwanie
nieszczęścia uspokoi Karla. On jednak wiedział, że ta zaraza uśmierca wiele dzieci. Poza
tym to właśnie zaraza, zagraża więc również małemu synkowi.
- Choroba nie zabija zdrowych, silnych i sytych dzieci. Tylko te najsłabsze -
oznajmiła Marja. Ona wiedziała takie rzeczy, ale Karl czuł bolesny skurcz w żołądku,
widząc jej obojętny uśmiech.
Dzieci są w niebezpieczeństwie!
Ona tymczasem siedzi sobie u żony dzwonnika i rozprawia o upadku obyczajów
wśród biedoty. Marja, która sama jest przecież także dzieckiem biednych ludzi!
Karl zacisnął zęby i oparł głowę o krawędź łóżka, które sam z takim zapałem
zrobił przed ślubem. Łóżko Maryjki. Jego łóżko.
Karl musiał przyznać, że małżeństwo nie było takie, jak się spodziewał.
Łóżko także nie.
Miało mieć okrągłe pozłacane kule we wszystkich rogach, ale nigdy nie udało mu
się ich zrobić, martwił się tym.
Karl nie odważył się zasnąć, zmuszał się, by siedzieć w tej niewygodnej pozycji
na podłodze u boku córeczki. Chłopczyk spał spokojnie na kocu w pobliżu gasnącego
ognia. Odgłos jego miarowego oddechu sprawiał, że urywane, krótkie westchnienia małej
wydawały się jeszcze bardziej przerażające. Karl zmarzł. Otulił synka narzutą i wełnianą
kołdrą nakrył ramiona chorej. Ona jednak natychmiast ją odrzuciła.
Po chwili wstał, włożył gruby korzeń do murowanego kominka w rogu izby,
bliżej drzwi. Posypały się iskry, gdy płomień ogarnął suche drewno.
Karl powiesił kociołek z wodą nad ogniem. Zagotuje się, nim nadejdzie noc. Miał
nadzieję, że Maryjka będzie już wtedy w domu, chociaż często po takich spotkaniach
spała u którejś ze swoich przyjaciółek. Na przykład u dziewczyny z Dosen albo nawet u
lensmanostwa.
Od jakiegoś czasu Maryjkę serdecznie witano w najlepszych domach. Karl dobrze
wiedział, dlaczego. Była mądrą, a przy tym wyjątkowo piękną kobietą, z tymi czarnymi
włosami i intensywnie niebieskimi oczyma. Talię miała szczupłą, nikt nie chciał wierzyć,
że urodziła bliźnięta. Jej wargi zdawały się żyć własnym życiem. Niezwykle ruchliwe,
czerwone; słowa, które z nich płynęły, zawsze były stanowcze, celne, dowcipne...
Karl rozumiał, dlaczego ludzie ją kochają.
On przecież także ją kocha.
Dręczyło go jednak coraz bardziej, że żona swoim niezwykłym zachowaniem
wystawia go na pośmiewisko. Musiał znosić coraz więcej złośliwości ze strony kolegów i
krewnych. Nazywano go Karl - Saganek albo jeszcze gorzej, Marja - Karl.
Tego rodzaju przezwiska nadawano zazwyczaj tylko słabym, safandułowatym
mężom, którym żony musiały urządzać życie.
Karl nie chciał być jednym z nich.
Karl chciał być mężczyzną, dbać o swoją rodzinę.
Mimo to siedział tutaj, na podłodze ich malej chaty, trzymając w swojej dużej
dłoni drobną rączkę chorego dziecka. To on szeptał pocieszające słowa, kiedy córeczka
zrywała się w gorączce i krzyczała przerażona jakimiś sennymi koszmarami. To on
zwilżał jej wargi, on podawał chłodną wodę ze źródła lub gorące mleko do picia, kiedy
choroba na zmianę wywoływała dreszcze lub rozpalała ciało gorączką.
I Maryjka z pewnością uśmiechnie się do niego, gdy wróci do domu. Powie, że
sprawił się dzielnie.
Jeśli w ogóle wróci...
Złe myśli wysysały siły życiowe z Karla, ponure diabełki podejrzliwości kąsały
jego serce.
Bo gdyby tak nie poszła na spotkanie kobiet?
Gdyby teraz nie dzieliła posłania z kuzynką karczmarza lub młodą żoną
wikarego?
Co by to było, gdyby jakiś inny mężczyzna...?
Karl roztrząsał te pełne goryczy myśli, czuł, jak zapadają w jego umysł i serce, by
tam pozostać. Niepocieszony spoglądał na własne chude ciało. Nie potrzebował lustra, by
wiedzieć, że nie jest mężczyzną, za którym dziewczyny biegałyby gromadą. Nie był ani
księciem, ani wielkim uwodzicielem, miał włosy w nieokreślonym kolorze szaroblond,
które tylko latem stawały się złociste i zdumiewająco jasne. Był tak chudy, że większość
ludzi nie doceniała siły jego mięśni, które wyćwiczył sobie podczas ciężkiej pracy.
Próbował kiedyś zapuścić brodę, ale mimo iż miał dwadzieścia cztery lata, na brodzie
wyrastało mu zaledwie kilka kępek włosów, które z trudem mogły przypominać męski
zarost.
Ubierał się skromnie. Używał prostych słów. Może i myśli miał proste? Nic
dziwnego, że Maryjkę pociągali mężczyźni podobni do niej.
Karl wyprostował plecy, mimo rozgoryczenia na jego wargach pojawił się blady
uśmiech.
We wsi nikt nie dorównuje Maryjce.
Nawet gospodarz z Flahammar z całym swoim bogactwem. Ani sam proboszcz
parafii, ów dumny i władczy Revelin!
Jeśli o tego ostatniego chodzi, Karl mógł się czuć spokojny, nie musiał obawiać
się konkurencji. Bo podczas gdy inni znakomici mieszkańcy wsi wprost spijali słowa z
ust Marji niczym miód, to Revelin nigdy nie należał do dworu jego żony. Wprost
przeciwnie, parę lat temu upomniał ją z ambony za zbyt swobodne zachowanie wobec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]