[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Leclaire Day
Noc fantazji
Milioner Joc Arnaud chce kupić od Rosalyn jej posiadłość. Brakuje mu tego
kawałka ziemi do większej całości, na której zamierza wybudować wielki
kompleks. Jednak dla Rosalyn ta ziemia to dom, który zamierza chronić.
Wybiera się do Joca, by mu uświadomić, że nie ma na co liczyć. Ich spotkanie
jednak, zamiast ostatecznie rozwiązać sytuację, jeszcze bardziej ją komplikuje...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dość! Cały ten nonsens dziś się skończy, nieważne jak.
Rosalyn Oakley podeszła do wielkich, dwuskrzydłowych wrót prowadzących do sanktuarium Joca
Arnauda. Zatrzymała się na moment, by zebrać się w sobie. Wytarła zwilgotniałe dłonie o dżinsy.
Spokojnie. Zrobi to. Wystarczy tylko pamiętać, jaka jest stawka. Uśmiechnęła się lekko, bez radości.
Żeby dotrzeć aż tutaj, musiała mieć zgodę Arnauda, inaczej ochrona by jej nie przepuściła. Może był
ciekaw tej jedynej kobiety, która oparła się jego żądaniom, tak samo jak ona była ciekawa mężczyzny,
który się nigdy nie poddaje.
Ta myśl dodała jej odwagi. Pchnęła drzwi i weszła do sali konferencyjnej Arnauda, do innego świata.
Otoczyły ją niekończące się tafle przyciemnianego szkła, ukazujące oszałamiającą panoramę Dallas.
Po tamtej stronie okien panował wilgotny upał, po tej chłód i spokój bogactwa.
Przed nią rozciągał się wielki, intarsjowany blat stołu. Rzemieślnik wykorzystał w nim chyba
wszystkie istniejące gatunki drewna, od soczyście czerwonobrunatnego mahoniu, poprzez
szaroniebieskawe kawałeczki czerwonego dę-
166
Day Leclaire
bu, do śliwkowych elementów z czereśni. Na pewno był to jakiś wzór, ale nie miała jak porządnie mu
się przyjrzeć, bo widok zasłaniało kilkanaście siedzących przy stole osób i porozrzucane wszędzie
stosy papierów.
Gdy tylko weszła, wszystkie oczy zwróciły się na nią. Przyjrzała się każdemu z obecnych, próbując
zidentyfikować Arnauda. Przez chwilę sądziła, że to człowiek siedzący u szczytu stołu, ale zaraz
uznała, że jednak nie. Wtedy zauważyła opartego o ścianę mężczyznę trzymającego parującą filiżankę
z kawą.
Wyglądał jak model biznesmena, od butów od Guccie-go do opinającego szerokie ramiona czarnego
garnituru od Armaniego. Był muskularny i wyższy od niej o dobre dwadzieścia pięć centymetrów.
Przechyliła głowę, by wygodniej mu się przyjrzeć spod ronda stetsona. Musiała mocno ją zadrzeć, tak
był wysoki. Taka pozycja działała na jej niekorzyść.
Wpatrywał się w nią oczami osadzonymi w wyjątkowo przystojnej twarzy, szczupłej, opalonej na
złoto, o wysokich, ostro zarysowanych kościach policzkowych. W jego rysach wyraźnie widać było
dziedzictwo rdzennych Amerykanów. Włosy miał czarne i dłuższe niż przeciętnie mężczyźni noszą.
Zaskoczyło ją to, bo to był przecież Joc Arnaud - potężny biznesmen.
Otwarcie zmierzył ją wzrokiem, co było mniej obraźliwe niż ukradkowe oszacowanie.
- Zgubiła się pani?
Noc fantazji
167
- Wręcz przeciwnie, znalazłam się dokładnie tu, gdzie chciałam. - Podeszła bliżej. - Czy wie pan, kim
jestem?
- Rosalyn Oakley - odpowiedział natychmiast. - Dwadzieścia osiem lat. Urodzona piątego kwietnia.
Pięćdziesiąt cztery kilogramy. Jedyna dziedziczka Longhorn Ranch. -Uśmiechnął się drapieżnie. - I tu
właśnie ja się pojawiam. Pani jest właścicielką rancza, a ja je chcę mieć.
To krótkie podsumowanie sytuacji zbiło ją nieco z tropu. Niewątpliwie o to mu chodziło. Szybko
odzyskała rezon i przeszła do rzeczy.
- Dwóch pańskich pachołków właśnie złożyło mi wizytę. Wypada się zrewanżować. - Rzuciła okiem
na zgromadzone wokół stołu postacie w garniturach, słuchające jej z wyraźnym zaciekawieniem.
Skinęła głową w ich stronę. - Będziemy się dogadywać publicznie czy woli pan w cztery oczy?
Nie odrywając od niej wzroku, rzucił jedno słowo.
- Wyjdźcie.
Nastąpiło krótkie zamieszanie, pełne ostentacyjnie okazywanej godności. W innych okolicznościach
Rosalyn by to rozbawiło. Gdy tylko zamknęły się drzwi za ostatnim mężczyzną, odwróciła się do
rozmówcy. Całą drogę do Dallas spędziła na planowaniu co powiedzieć.
- Zwrócił się pan do mnie, a raczej pańscy podwładni, z propozycją kupna mojego rancza. Za każdym
razem, gdy się u mnie pojawiali, starałam się być uprzejma. Odmawiałam najbardziej zdecydowanie i
grzecznie, jak umiałam.
168
Day Leclaire
Doszło jednak już do tego, że potykam się o nich, gdziekolwiek się obrócę. To się musi skończyć.
Ku jej konsternacji ta przemowa zmieniła jedynie intensywność jego spojrzenia i wywołała lekki
uśmiech, co dodało mu atrakcyjności. Dopiero po chwili zdołała kontynuować. - W każdym razie
przyjechałam, by osobiście pana powiadomić, że nie sprzedam farmy. Mam nadzieję, że w końcu to
do pana dotrze i zostawi mnie pan w spokoju. Nieważne, co pan zrobi, ilu osiłków pan naśle, nie
opuszczę swojej ziemi.
Pod koniec jej przemowy odstawił filiżankę na stół. Z jego miny wywnioskowała, że odpowiedź jej się
nie spodoba, ale zanim zdążył się odezwać, zadzwonił telefon. Przeprosił krótko i odebrał.
- Nie teraz - rzucił. Słuchał przez chwilę, skrzywił się i zwrócił do Rosalyn: - To zajmie najwyżej
minutę.
- Czy mam zaczekać na zewnątrz? - Nie miała najmniej-' szej ochoty tego proponować, ale tak
nakazywało zwykłe dobre wychowanie.
Potrząsnął głową.
- Witaj, MacKenzie. Co mogę zrobić dla mojej najmniej ulubionej siostry?
Rosalyn z drugiego końca pokoju usłyszała wściekłą odpowiedź. Ktoś był naprawdę rozeźlony.
- Wybacz, przyrodniej siostry. Tak lepiej? - Najwyraźniej nie, bo pełna złości przemowa trwała,
dopóki się nie wtrącił. - O ile się nie mylę, zadzwoniłaś z prośbą. Sugeruję,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]